Seattle.
Miasto, które nie śpi.
Tutaj ludzie nie znają spokoju, a sumienie to wstyd. Każdy myśli o sobie. Nie oszukujesz, nie kradniesz? To tutaj nie przeżyjesz... Przeciskając się na ulicach pomiędzy ludźmi, którzy pochłonięci własnymi sprawami oraz zapatrzeni w siebie samych nie są zdolni powiedzieć tak prostego słowa jak "przepraszam". Tutaj musisz sobie radzić, bronić swojego zdania by nie być jak faja. Musisz żyć i liczyć wyłącznie na siebie - tylko to cię uratuje.
Eryk Snake.
Chłopak, który powtarzał sobie tą regułkę przy każdej okazji. W drodze do szkoły, wstając rano i kładąc się wieczorem spać. Można powiedzieć, że była to jego codzienna modlitwa. Szedł teraz z głową przykrytą granatowym kapturem i z wzrokiem wbitym w swoje czarne glany.
Niebo było zachmurzone, przez co wszystko dookoła pogrążyło się w nieznanym smutku. Czuł się dziwnie samotny mimo, że otaczali go dookoła ludzie.
Idąc prosto przed siebie i nie do końca wiedząc nawet gdzie, rozmyślał czy dobrze postąpił wychodząc z domu z głośnym trzaśnięciem drzwi. Wkurzył go, to fakt. Nie pierwszy raz kłócił się z ojczymem. Mieli całkowicie inny światopogląd i to ich dzieliło. Czasem Erykowi wydawało się, że czterdziestolatka to boli, lecz co chłopak miał zrobić? Nieraz myślał nad tym jakby to było być dla partnera matki jak syn. Nie ukrywał, chciał tego. Swego biologicznego ojca nie znał więc przykładem i wzorem męskości był dla niego ojciec zastępczy. Nie przyznawał się, że skrycie chciał być jak on i starał się do tego dążyć. Brakowało utrwalania więzi przy naprawię samochodu, grania w piłkę za czasów dzieciństwa czy cennych wskazówek dotyczących prowadzenia.
Nie to co jego siostra, która były księżniczką dla rodziców.
Delikatne wibrowanie w prawej kieszeni spodni przywróciło go do rzeczywistości. Stanął i wyciągnął komórkę. Na ekranie wyświetliło się zdjęcie jego dziewczyny.
- Tak skarbie? - chrząknął poprawiając kołnierz kiedy zimny wiatr zawiał z podwójną siłą.
- Gdzie jesteś? - odpowiedziała chłodnym tonem. Ich związek był dość specyficzny, lecz niezwykle udany. Wydawałoby się, że Eryk jest szaleńczo zakochany, a jego dziewczyna Rilla spotyka się z nim wyłącznie z przymusu. Była to nieprawda. W gruncie rzeczy ciężko byłoby znaleźć drugą parę tak kochających i wiernych sobie ludzi. Niebieskooki rozejrzał się dookoła w nadzieje, że znajdzie jakiś znak informujący go o jego położeniu, lecz nic takiego nie znalazł.
- Dokładnie nie wiem. Gdzieś chyba w okolicach przedmieścia, coś się stało? - spytał.
- Jesteś mi potrzebny w studiu. - odpowiedziała miękko.
- Zaraz będę. - oznajmił. Rozłączył się, a telefon schował do kieszeni spodni. Odwrócił się do tyłu z nadzieją, że może znajdzie gdzieś tabliczkę z nazwą ulicy.
QQQQ
Zielony korytarz szkolny był niezwykle ciekawym miejscem. Szczególnie kiedy czekasz ponad godzina by w końcu łaskawy dyrektor wezwał cię do swego gabinetu. Lecz niestety po tej nieszczęsnej godzinie siedzenia na niewygodnym, drewnianym krzesełku, które w dodatku okazało się za małe można się zdenerwować. Ale nie on.
Nie Gregory Mikelson.
Chłopak leżał wygodnie na środku korytarza, z dłoni założonymi za głowę. Dochodził właśnie do liczby siedemset dwadzieścia dwa kiedy usłyszał swe nazwisko. Podniósł się szybko z podłogi i mocnym szarpnięciem otworzył drzwi do gabinetu dyrektora. Starszy człowiek, z kilkoma czarnymi jak smoła włosami, które były pozostałością po gęstej czuprynie siedział za wielkim, mahoniowym biurkiem. Gregory zamknął drzwi za sobą i ulokował się wygodnie na skórzanej kanapie stojącej w koncie pokoju nie czekając na pozwolenie. Miał szczęście, że mężczyzna był bardzo spokojnym i wyrozumiałym człowiekiem, który samodzielnie wychował czwórkę synów.
Nie patrząc na przybysza dalej przeglądał papiery leżące na stoliku. Co parę sekund odrywał wzrok od kartek by zapisać coś szybko w dzienniku i mruknąć z zdziwieniem słowa takie jak: "ciekawe","niebywałe" czy też "nadzwyczajne".
Osiemnastolatek zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Panował tu brąz. Brązowe meble, biurko, podłoga, futryna okna oraz kanapa. Beżowe ściany stanowiły zgrany duet z śnieżnobiałymi storami i drobnymi dodatkami w formie figurki, doniczki czy coś w tym stylu.
Po kilkunastu minutach dyrektor oparł się wygodnie o oparcie fotela i spojrzał na Mikelsona. Minęła krótka chwila po czym mężczyzna westchnął ciężko wstając.
- Więc co znowu zrobiłeś Gregory? - spytał grzebiąc w gablotce z jakimiś teczkami. Osiemnastolatek przewrócił szarymi oczami na dźwięk swego pełnego imienia. Zdecydowanie wolał kiedy zwracało się do niego Grey, lecz potrafił wybaczyć to dyrektorowi gdyż...cóż po prostu lubił tego gościa.
- Szczerze to nie wiem. Znowu się czepiają - wzruszył ramionami. Czterdziestolatek mruknął rozbawiony i ponownie zasiadł w swoim skórzanym fotelu kładąc jakąś niebieską teczkę na biurko.
- Profesor Clarson powiedziała, że zacząłeś ją delikatnie mówiąc...krytykować.
- Czy wypowiadanie swego zdania na temat czyjegoś stylu ubieranie jest krytykowaniem? - zmarszczył czoło szarooki.
- Krytykowanie kogoś jest nieprzyzwoite. - odpowiedział uparcie dyrektor.
- Czy mówienie prawdy jest czymś złym? Proszę spojrzeć na to z innej strony, w pewnym sensie jej pomogłem. Gdyby zmieniła swoją garderobę może niebyła by już więcej głównym tematem kpin w tej szkole. Nie sądzi pan?
- Po pierwsze. To bardzo niekulturalnie i bezczelne mówić o kimś za jego plecami. Po drugie mogłeś powiedzieć jej to na osobności.
- Wtedy by mnie nie posłuchała...- westchnął Grey, który miał wrażenie, że zdanie które przed sekundą wypowiedział jest bez sensu.
- Skąd wiesz? Nie spróbowałeś! Następnym razem proszę powstrzymaj się od komentarzy, które mogłyby kogoś urazić i staraj się szanować inne gusta. A teraz idź przeproś panią profesor i możemy zapomnieć o całej sprawie.
- Dobrze, ale proszę pamiętać, że cierpię za prawde. - przypomniał osiemnastolatek wstając. Poprawił rękawy swojej białej, perfekcyjnie wyprasowanej koszuli i otworzył drzwi. Kiedy miał już wychodzić usłyszał jeszcze ostatnie zdanie mężczyzny :
- Pamiętaj, że wiele osób trafiało do wiezienia za mówienie prawdy.
QQQQ
Budzik, który zadzwonił o godzinę za wcześnie został brutalnie zepchnięty na podłogę.
Dokładnie, o godzinę za wcześnie...
Ofiara zamilkła, a jej części porozrzucały się po całym pokoju. Morderca wstał lekko grając na zwłokę. Podszedł do ciemnego fotela stojącego w przeciwnym koncie pokoju. Zgarnął z niego pierwszą lepszą koszule i założył na swoją nagą klatkę piersiową. Przeczesał rozmierzwione włosy koloru miedzianego i poszukał jakiś spodni. W końcu założył czarne dżinsy. Rozejrzał się po swoim pokoju. Był mały, doprawdy najmniejszy w całym domu ale jego. I szczerze mówiąc uwielbiał go. Skierował się do drewnianych drzwi przechodząc niewzruszony obok swojej potencjalnej ofiary, które nawet nie drgnęła. Chwycił za klamkę i nagle do jego uszów dobiegły śmiechy i głosy. Wiele głosów. Wzruszył ramionami obojętny na to czy ktoś zobaczy go z rozpięta koszulką czy też nie.
Zeszedł po drewnianych schodach prosto do holu. Musiał naprawdę się powstrzymać od odwrócenia się w tył i powrotu do swojej siedziby.
- Aron! - zawołała uśmiechnięta szatynka rzucając się bratu na szyje. Chłopak odwzajemnił ten miły i dość niespodziewany gest ze strony siostry.
- Cześć Katy - odpowiedział lekko ochrypłym głosem. Dwudziestopięciolatka wypuściła o wiele wyższego brata z objęć i złożyła dwa pocałunki na obydwóch jego policzkach. Już wiedział, że coś musiało się stać. Dziewczyna wybiegła z holu prosto do kuchni, a zdziwiony brat powoli poszedł za nią. W kuchni była obecna reszta rodzinny. Ojciec, który śmiał się z czegoś razem z Jerrym starszym bratem Arona, mama, Holly oraz narzeczona Jer'ego Miranda przygotowywały stół do śniadania oraz Bert - mąż Katy, którego...łagodnie mówiąc Arondeusz nie darzył sympatiom. Dlaczego? Był policjantem...
Chłopak podszedł do lodówki i wyciągnął z niej karton mleka. Przechylił pudełko i nalał białej cieczy do ust.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie pił z kartonu? - szepnęła blondynka drobnej postury podchodząc do lodówki.
- Już i tak się skończyło. - odpowiedział i wyrzucił karton prosto do kosza.
- Synu proszę zachowuj się...
- Ale co ja takiego robię? - rozłożył ręce w geście "czego ode mnie chcesz".
- Uwaga kochani. Prosimy o uwagę! - dyskusje przerwała szatynka, która stanęła z swoim mężem na środku kuchni. Nagle wszystkie rozmowy ucichły, a cała uwaga skupiła się na małżeństwie.
- Chcemy coś ogłosić...- oznajmiła rozpromieniała Katy. - Ty powiedz - zwróciła się do męża.
- Nie ty powiedz...- zaśmiał się Bert.
- Ty..- zaczęli się przekomarzać na co Aron przewrócił oczami zażenowany całą sytuacją. Dostał w zamian kuksańca w ramie od matki.
- Ale...- pytanie dziewięcioletniej Holly zostało przerwane przez Mirandę, która przyłożyła palec do jej maleńkich usteczek. Wszyscy w napięciu czekali na to co powie Katy i jej mąż. Wszyscy z wyjątkiem Arona, która posyłał mordercze spojrzenie narzeczonej swego brata. Holly jako młodsza siostra Walkera była jego oczkiem w głowię. Uważał, że rodzice poświęcają jej za mało czasu i to niesprawiedliwe. Dlatego czuł się zobowiązany do opieki nad nią.
- Spodziewamy się dziecka. - powiedziała w końcu Katy. Mama i Miranda zapiszczały uradowane i zaczęły ściskać brunetkę, co było dla Arona głupotą
" Nie ściskajcie jej tak! Przecież jest w ciąży cholera jasna!" - pomyślał.
Ojciec i Jerry również kipieli entuzjazmem i składali najserdeczniejsze życzenia Bertowi . Tylko Arondeusz oraz Holly stali jak stali. On - stał oparty o blat kuchenny i analizując myśl, że będzie wujkiem. Ona - stojąca obok stołu i kompletnie zdezorientowana.
Po pewnym czasie chrząknął cicho i podszedł do brunetki oraz jej męża. Wypadało pogratulować, mimo że było mu to szczerze obojętne.
- Wszystkiego dobrego Katy. - uściskał siostrę i musnął wargami delikatnie jej śnieżnobiały policzek. Teraz przeszła najgorsza chwila w jego życiu. Odwrócił się w stronę jej męża.
Nie wiedział, że był w stanie to powiedzieć aż do teraz, ale cóż...czasem trzeba się upokorzyć.
- Gratuluje. - ale nie podał mu dłoni.
________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Witajcie :))
Nie powiem, jestem trochę zawiedziona komentarzami...
Rozdział długi prawda?
Nie planowałam, że taki będzie ale...tak wyszło :3
Ważne, że ciekawi nie? Bo...mam nadzieje, że jest ciekawy :"))
Miłego majowego weekendu :)
Przepraszam za błędy :)
Ps. Spróbujcie nabić chociaż te 5 komentarzy. Serio...to jest taka motywacja, a tak to nawet nie chce się pisać .-.
5 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ
Rany!! To jest cudowne!
OdpowiedzUsuńJestem pod mega wrażeniem!
Historia robi się coraz ciekawsza, co jest mega plusem! :D
Ach, co będzie dalej? :3
Pozdrawiam i życzę dużo weny.
Susie.
P.S. Nie wiem czy wiesz, ale na moim blogu jest nowa notka (całkiem nowa historia, tyle że nadal nie jestem pewna co do kontynuacji. Może wpadniesz? :D )
Hej może po traktujesz mój komentarz jako trzy? Nie jestem zbyt dobra w ich pisaniu. Tak wiem że ciągle to powtarzam...
OdpowiedzUsuńPiszesz dokładnie w sposób w który lubię. Szczególnie ofiara i morderca...
Pozdrawiam :)
Ten rozdział jest nieziemski!
OdpowiedzUsuńJestem zachwycona tą historią. Mroczne klimaty czyli to, co ubóstwiam. Jak na razie opowiadanie jest bardzo tajemnicze i nie można się spodziewać, co wydarzy się w następnej części, ale to właśnie jest w tym wszystkim najlepsze! Zagłębiając się w tę lekturę czułam lekki dreszczyk i dostałam gęsiej skórki. Kochana The Smile nie wiem, co Ty ze mną robisz, ale uwielbiam Twoje historie i sposób w jaki wprowadzasz czytelnika w stan grozy! Niech mój komentarz będzie się liczył jako te pięć chyba, że wolisz, aby zrobiła Ci tu lekki spamik? :D Żartuję. XD
Naprawdę jestem oczarowana tym blogiem!
Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwo weny oraz tych upragnionych 5 komentarzy!
K@te :)