19.06.2015

Dział Piaty : Nie zatrzymuj mnie, bo muszę żyć.

Piosenka do notki pasuje od momentu o seryjnym mordercy :)))) 
Miłego czytania.
Autor.

Światło, bladej i prawie już zużytej żarówki oświetlało, a raczej rzucało białą mgłę na ciemną cele. Po lewej stronie znajdował się metalowy sedes, który zasłaniała ciemna, zakurzona zasłona - jedyna oaza prywatności. Powietrze pachniało środkami do czyszczenia. Ściany były granatowe, praktycznie czarne pod tym światłem, a podłogą...metalowa i zimna zlewała się z nimi. Po prawej stronie stała szafka licząca cztery szuflady, które były tak mała, że ciężko byłoby upchać chociaż parę spodni do każdej z nich. Obok stało drewniane krzesło przyklejone do podłogi. Prawdopodobnie po to, by wiezień nikogo nim nie uderzył i nie uciekł. Metr od krzesła znajdowało się łóżko, jeśli tak można nazwać cienki materac na czterech krótkich kijkach i poplamioną poduszkę.
Cela  dla prawdziwego seryjnego mordercy. 
A jednak na tym prowizorycznym łożu leżał pewien chłopak. 
Chłopak z dobrego domu, z porządnej rodzinny. Jak mógł się tak stoczyć? Siostra prawnik, brat prawnik, a ten siedzi w kryminale! Wstyd dla rodzinny, wstyd...mawiali inni. Ludzie, którzy wnioski wyciągali tylko z plotek, którzy kierowali się stereotypami i pozorami. 
Czy ktokolwiek zastanawiał się kiedyś dlaczego on tam jest?
Tak, tak robił złe rzeczy i dostał karę. Cóż zasłużył...czy osoby subiektywne, patrzące z boku widziały w nim kiedykolwiek co innego niż zwykłego bandytę, chuligana? 
Nie wiedziały, że opiekuje się siostrą, że co tydzień w niedziele idzie odwiedzić chorą babcie, wysyła anonimowe czeki pieniężne dla dzieci w sierocińcu? Kto będzie to robił jeśli trafi do wiezienia?
Nie, on był zwykłym bandytą...

Powoli podszedł w asyście dwójki policjantów do szyby. Usiadł na plastikowym krzesełku i wzniósł dłoni ku górze. Jeden z policjantów wyjął metalowy, mały kluczyk z kieszeni spodni. Chwycił nadgarstek osiemnastolatka i jednym sprawnym ruchem włożył i przekręcił zamek kajdanek. Czarnooki przetarł obolałe miejsce dłonią, a potem rozejrzał się po pokoju. W odstępach metra od siebie siedzieli inni skazani, z telefonem przy uchu. Za plastikową szybą, siedziały matki i żony z dziećmi, lub dobrzy przyjaciele, którzy pewnie nieraz byli blisko siedzenia tu gdzie ich kumple. 

- Masz dziesięć minut. - powiedział jeden z policjantów i odszedł w kierunku wyjścia. Przystanął przy futrynie drzwi skanując wszystkich zebranych.  Wzrok chłopaka skierował się na prost niego. Dokładnie pół metra przednim siedziała jego matka. Oddzieleni plastikową szybą, która tak bardzo ich  dołowała. Miała podkrążone oczy, blade i pełne troski. Włosy, staranie spięte w kok, lecz nie świeciły już tak zdrowym blaskiem jak zazwyczaj. Usta, które wykrzywiła w uśmiech, lecz był on wymuszony. Widać było, że jest udręczona. Aron podniósł słuchawkę do ucha. 

- Jak się czujesz synku? - spytała, niezwykle czułym, lecz zmęczonym głosem. Chłopak nic nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok. Kochał ją, lecz widział oczami wyobraźni na jej twarzy wielkie, czerwone napisy ,, To przez ciebie". Zawsze chciał jej oszczędzić tego widoku, z bólem serca uświadamiał sobie, że ją rani. Minęła chwila ciszy.

- Jerry nie może być twoim adwokatem, lecz poprosił przyjaciela by Ci pomógł. - dodała. Chłopak chrząknął i spojrzał w oczy matki. 

- Gdzie jest tata? - spytał. Blondynka drgnęła. 

- Nie mógł przyjść. 

- Katy? - zadał kolejne pytanie. Kobieta spuściła wzrok, wiedział, że szuka trafnej odpowiedzi. Jego siostra nie przyszła, bo uznawała go za winnego. Chciała, żeby sprawiedliwości go dopadła. Czy miał trafić do wiezienia ponieważ dobrze się bawił? Nigdy nie kradł, nigdy nikogo nie zabił. Od czasu do czasu pobił się z innymi gangami, lecz w najgorszym wypadku kończyło się złamanie jakiejś kończyny. Jakiś zboczeniec, który gwałci dzieci chodzi na wolności i nikt mu nic nie robi, a osiemnastolatek, który po prostu kocha życie miał je teraz nagle stracić. 

- Jest zajęta. - odpowiedziała w końcu. Westchnął i poczuł delikatne ukucie w sercu. Zdradę. 

- Powiedz to szczerze. Ona chce bym trafił do wiezienia.Oboje chcą, ona i jej mąż.

- Nieprawda Aron, ona Cie kocha tylko... - przybliżyła się bardziej do szyby. 

- Tylko? - jego głos byś spokojny, lecz ton, który mówił ostrzegał, że jest uparty i nie ustąpi. Kobieta przygryzła dolną wargę. Nie potrafiła mu odpowiedzieć. Cofnęła się i zaczęła czegoś szukać w torbie, przez małą szparkę w szybie wsunęła kopertę. Chłopak spojrzał na wspomnianą wcześniej rzecz, a potem na matkę. 

- Co to jest? - spytał. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, a potem odłożyła słuchawkę. Wstała i odeszła. Chłopak zabrał kopertę i wsunął pod kurtkę. 

- Skończyłem. - oznajmił, a następnie ponownie ciężki metalowy przedmiot zacisnął się wokół jego nadgarstków. 

                                                            QQQQ

- Tato, idę dziś po szkole z dziewczynami do centrum handlowego. - oznajmiła osiemnastolatka, zakładając trampki. Pan Jackson wyszedł z kuchni i podszedł do swego najmłodszego syna Blanketa, pomógł mi założyć plecak i zwrócił się do córki. 

- Dobrze, ale z ochroną. Nie będę ryzykować porwania, napady fanów, czy paparazzi..chociaż przed tymi ostatnimi to raczej i tak Cię nie uchronią. - wzruszył ramionami z delikatnym uśmieszkiem.  Paris również rozchyliła usta w delikatnym uśmieszku. 

- Dobrze, ale niech mi nie przeszkadzają. - zabrała kurtkę z wieszaka i torbę z połogi. Mężczyzna podniósł dłoń do góry, a druga położył na sercu. 

- Słowo Michaela Jacksona. 

                                                            QQQQ
Lekcje minęły szybko, a jeszcze szybciej trójka dziewczyn pokonała drogę dzielącą ich szkołę od centrum handlowego. Ochrony nigdzie nie było widać, lecz na pewno byli w pobliżu jedynej córki króla popu.

- Cwaniaki, dobrze się maskują. - uśmiechnęła się Juliet. 

Po piętnastu minutach były już na miejscu. Chodziły po sklepach, kupiły late, rozmawiały w skrócie po prostu dobrze się bawiły. Siedziały właśnie na ławce, koło fontanny kiedy Paris wstała. 

- Idę do toalety, zaraz wracam. - zabrała torebkę i skierowała się w stronę łazienki. Miała już wchodzić do jednej z kabin kiedy ktoś wszedł za nią do toalety. Zerknęła obojętnie przez ramie. Zatrzymała się w półkroku i odwróciła gwałtownie do tyłu. 

- Lucas?! To jest damska toaleta. - powiedziała. Mężczyzna po czterdziestce, w czarnym garniturze, okularach przeciwsłonecznych i słuchawce w uszach, "ani trochę" nie rzucał się w oczy. 

- Wiem, lecz nie mogę pozwolić by coś panience  groziło. - odpowiedział spokojnie. 

- W toalecie? W kiblu?! - zmarszczyła czoło. 

- Proszę nie używaj tak potocznego języka. - odpowiedział. 

- Dobrze, ale ty wyjdź z damskiej toalety. 

- Płaca mi za ochronę. 

- Tu mi nic nie grozi.. proszę Cię co może mi się tu stać? Chce prywatności - mężczyzna nic nie odpowiedział. Po chwili wyszedł niepewnie zamykając za sobą drzwi. Paris westchnęła i pokręciła głową. Zrobiła krok w kierunku kabiny gdy nagle usłyszała czyjś męski głos. Odwróciła się w prawą stronę. 

- Uff  myślałem, że nigdy sobie nie pójdzie. - z ostatniej kabiny wyszedł młody chłopak. Miał ciemne włosy, śniadą karnację i szare oczy. Uśmiechnął się szeroko i sympatycznie a widok Paris. Natomiast ona patrzyła na niego jak na idiotę. 

- Eee, pomyliłeś toaletę? Czy to może ja...-  powiedziała rozglądając się dookoła. 

- W męskiej niema zasięgu, a chciałem porozmawiać z kumplem. - odpowiedział. Nagle Paris coś sobie przypomniała. Osiemnaste urodziny, taniec z Aronem i oni...dwójka chłopaków, która stała zanim. Wskazała na niego palcem.

- Ja Cię znam.

- Widocznie moja sława mnie wyprzedza. Grey Mikelson - ukłonił się. Paris uśmiechnęła się, lekko rozbawiona tą scenką. Cóż...wydawał się fajny. 

- Byłeś wtedy z Aronem...czemu go aresztowano? - spytała. Mikelson nagle spoważniał wyciągnął telefon z kieszeni. 

- Wybacz, ale muszę iść. - chrząknął. 

- Nie, proszę zaczekaj. - zawołała zanim. Nie mogła pozwolić, żeby teraz sobie poszedł. Aron śnił jej się każdej nocy od pierwszego spotkania. Minął tydzień od urodzin, a ona ciągle nie mogła o nim zapomnieć. Marzyła by jeszcze go zobaczyć, chociaż wiedziała, że nie powinna. Ale teraz, kiedy miała szanse nie mogła jej przegapić. Chłopak zerknął na szatynkę. 

- Dlaczego go aresztowano, mówił że jest  współorganizatorem bankietu?

- Skoro był współorganizatorem bankietu to zapytaj swego ojca. - odpowiedział oziębłym tonem. 

- Pytałem, lecz nie udzielił mi odpowiedzi. 

- Widzisz, widocznie los nie chce byś poznała prawdę. - uśmiechnął się łobuzersko i miał wyjść z toalety, ale dziewczyna uniemożliwiła mu to, stając przed drzwiami. Chłopak przewrócił oczami i schował telefon do kieszeni. Skrzyżował ramiona na piersi i uniósł lewą brew. 

- Aresztowano go, ojciec go nie zaprosił, jestem tego pewna. Jakimś cudem znalazł się w środku, a wy wraz z nim. Wkradliście się bez pozwolenia na moje urodziny. - powiedziała i nagle ją olśniło - Dlatego go aresztowano prawda? - chłopak przygryzł dolną wargę. 

- Dlaczego tak to Ci interesuje? - prychnął śmiechem, rozbawiony jej uporem. Jej nie było do śmiechu. Nie obchodziło jej to, że się z niej śmieje. Chciała wiedzieć za wszelką cenę co jest z chłopakiem, którą uratował ją od publicznej kompromitacji. 

- Chciałam mu podziękować...

- Ja też mogę to zrobić. - odpowiedział. 

- Grey, jesteście przyjaciółmi prawda? - spytała przybliżając się do niego. 

- Można by nawet powiedzieć, że niebiologicznymi braćmi. - puścił do niej oczko z chytrym uśmieszkiem.

- Chcesz mu pomóc?

- Oczywiście zrobię wszystko dla niego. - odpowiedział poważnie marszcząc brwi jakby to było oczywiste. W końcu...dla niego jest. 

- A więc zaprowadź mnie do niego, mogę mu pomóc. W końcu...wkradł się na moje urodziny nie? -  uśmiechnęła się szeroko. 
Bum! Wygrała. 

________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Hej :)
Trochę siedziałam nad tym rozdziałem, ale było warto :)
Miło się podoba i mam nadzieje, że wam również będzie :)
Uch...niema na nic czasu, brzydka pogoda i wg :/
Jak myślicie co jest w tym liście? I od kogo jest? :3
Przepraszam za błędy. 
Nie mam siły, jestem naprawdę zmęczona wybaczcie. 
Miłego dnia :)
Autor.

Ps. Dziękuje za wszystkie komentarze. 















4.06.2015

Dział Czwarty : Pozory mylą, a uczucia pozostają.

Czarne skazówki zegara, przypominające bardziej francuskie wąsy, wskazały równą szóstą wieczorem. Za oknem ponowił mrok, który rozświetlało światło reflektorów, a malutkie ogniki na granatowym, bezchmurnym niebie migotały zabawnie.
Na trzecim pietrze, wielkiego pałacu stojącego na wzgórzu przy granicy miasta, biegała radośnie pewna jubilatka. Brązowe, długie i proste włosy opadały na jej plecy, oliwkowa skóra świeciła zdrowym blaskiem, a błękitne, wyraziste oczy podkreślone czarną kredką błyszczały szczęściem. 
Ubrana w bladoróżową suknie i czarne, wysokie butki po raz ostatni podeszła do lustra. Uśmiechnęła się zadowolona z efekty. Dzisiaj był ten wieczór, jedyny w jej życiu, w którym wkracza w dorosły świat. Dokładnie za godzinę, o siódmej wieczorem osiemnaście lat temu przyszła na świat.

- Wyglądasz pięknie. - odwróciła się za siebie. W futrynie drzwi, z dłońmi w kieszeni stał Christofer.
Ubrany w granatowym smoking, czarny krawat i wypolerowane lakierki mógłby oczarować każdą dziewczynę, ale on był tylko jej.

- Dziękuje. Ty też. - odpowiedziała podchodząc do swojego chłopaka. Chwyciła delikatnie krawat i zacisnęło go nieco mocniej wokół jego szyi. - Tak lepiej. - uśmiechnęła się. Odwzajemnił ten miły gest i ujął dłoń Paris.

- Ty lepiej.  - dziewczyna westchnęła.

- Masz racje. Ale i tak będzie opływać w moim blasku. - odpowiedziała, na co Chris zaśmiał się krótko. - Już ta godzina? - spojrzała zdziwiona na zegarek, którego wskazówki przesunęły się  trzydzieści minut dalej.

- Chodźmy już. - Otworzył drzwi i odsunął się nieco na bok, by najpierw wyszła ona. Na korytarzu czekały dwie dziewczyny. Obie wyglądały zniewalająco.

- Paris, wyglądasz M.A.L.I.N.O.W.O! - wrzasnęła blondynka z wyraźnym zachwytem w głosie. Szatynka przytuliła obydwie.

- Malinowo Ann? - powróciła do pytania. Annabeth, w skrócie Ann znana była z wymyślania nowych zastosowań starych słów. Znając życie za kilka dni cała szkoła będzie tak mówić.
Blondynka wyglądała ślicznie.  Ubrana w brzoskwiniową sukienkę przed kolana i lekko różowe buty na obcasie wyglądała obłędnie. Długie, blond loki spływały jej swobodnie na ramiona dodając uroku jej delikatnej urodzie. Uwaga! Właśnie stoi przed wami przyszła miss USA. Jeśli nie świata...

- Niezłe prawa? - uśmiechnęła się, pokazując dwa rzędy śnieżnobiałych zębów.

- Proszę Ann przestań, kochanie. Od tej całej słodkości jest mi niedobrze. - przewróciła teatralnie oczami Juliet. Juju - jak wszyscy na nią mawiali, była niewysoko dziewczyną, o śnieżnobiałej karnacji. Wyglądała uroczo kiedy nie dostawała do najwyższej półki z książkami, w szkolnej bibliotece i musiała wołać o pomoc najbliższego chłopaka, który od razu ruszał z pomocą.
Wspomniałam, że cieszy się niezwykłym powodzeniem u płci przeciwnej?
Nawet teraz, ubrana w czarną koronkową sukienke  i wysokie, również czarne buty z złotymi ćwiekami wyglądała tak krucho i delikatnie...Niebezpieczeństwa dodawał jej, mocno czerwony błyszczyk na ustach.

- Idziemy? Słysze głos twojego ojca. Już Cię zapowiedział...- Chris wyszedł na przód, biorąc dłoń Paris pod ramie. Dziewczyna skinęła głową i ruszyła w stronę sali balowej. Ann i Juliet dotrzymały im kroku. Wielkie, szklane drzwi rozwarły się, a szatynkę powitał głośny aplauz. Chris szybko cofnął dłoń i chwycił się za kieszeń spodni. Ciche wibracje. Chłopak wyjął telefon i posłał Paris przepraszające spojrzenie. Wszedł z powrotem do holu. Szatynka wzruszyła ramionami i w towarzystwie przyjaciółek zeszła po schodach. Całkowicie nieznane jej osoby, albo ludzie, których kojarzyła tylko z widzenia składały jej życzenia i gratulowały.

- Znasz kogokolwiek stąd? - szepnęła w pewnym momencie do jej ucha Ann.

- Nie. - odpowiedziała również cicho.

- Zgodnie z tradycją. Bal rozpocznie się tańcem jubilatki z jej chłopakiem. - donośny, lecz zawsze spokojny i przyjemny głos ojca dziewczyny rozniósł się niczym echo po sali. Paris uśmiechnęła się i zaczęła szukać wzrokiem Chrisa. Tłum ludzi otoczył ją w kółku. Obserwowali jej najmniejszy ruch. Spojrzała na dziewczyny stojące parę metrów dalej. One również zaczęły się rozglądać. Zerknęła na ojca, który zmarszczył czoło kiedy zauważył, że coś jest nie tak. Minęła kolejna sekunda, a potem minuta. Koleina i koleina...ca za wstyd. Paris czuła, że mimowolnie na jej policzkach wykwitują szkarłatne rumieńce. Ludzie zaczęli coś szeptać sobie na ucho i kiwać ironicznie głową. To miał być taki piękny wieczór...Gdzie ten Chris?! Szatynka była gotowa pobiec do pokoju i już nigdy z niego nie wychodzić, i pewnie tak by uczyniła gdyby nagle ktoś nie dotknął jej dłoni. Odwróciła się zaskoczona do tyłu, z nadzieją, że Christofer wrócił, lecz to nie był on.
Wysoki chłopak o ciemnych niczym węgiel oczach i miedzianych włosach uśmiechnął się do niej  łobuzersko. Nie mogła zaprzeczyć. Był przystojny, a czarny garnitur dodawał mu klasy.
Posłała mu spojrzenie typu " Co ty robisz? ".
Chłopak chwycił jej dłoń i dał znak muzyką na scenie. Cicha melodia rozniosła się po sali. Spojrzał w twarz szatynki szepcząc ciche :

- Mogę prosić?

Mimo, że dalej czuła się lekko zawstydzona i zdezorientowana była wdzięczna nieznajomemu za pomoc. Położyła mu dłoń na ramieniu, a  palce drugiej splotła z jego palcami. Lewa dłoń chłopaka zajęła miejsce na biodrach Paris. Niezbyt wysoko, ale i nie za nisko - zgodnie z zasadami.
Zaczęli się powoli kołysać w takt melodii. Wyglądali ślicznie.
Cała złość przeszła, a jej miejsce zajął błogi spokój. Świetnie tańczył, nawet na chwili przez jej umysł przewinęła się myśl, że lepiej od jej chłopaka. Ludzie zaczęli klaskać, a po chwili kolejne pary dołączyły się do tańca. Spojrzała w stronę ojca. Obserwował przez dłuższą chwilę jej towarzysza, ale kiedy tylko skierował wzrok na nią, uśmiechnął się szeroko.

- Przyznaj. Uratowałem Cię. - ponownie zwróciła uwagę na chłopaka. Patrzył na nią, z tym dziwnym błyskiem w oczach i chytrym uśmieszkiem, który dziwnie intrygował szatynkę.

- Trochę tak...dziękuje. - odpowiedziała. Nieznajomy uśmiechnął się szerzej.

- Jestem Aron, a ty jubilatko, jak masz na imię? - jego pewny siebie, a zarazem iście uwodzicielski styl bycia spowodował, że po plecach dziewczyny przebiegły dreszcze.

- Paris. Paris Jackson - rzekła wykonując obrót pełen gracji, z pomocą chłopaka - Mój ojciec Cię zaprosił? - zapytała. Chłopak oderwał od niej spojrzenie i skupił się na jakimś punkcie za jej plecami.

- Nie do końca. - mruknął dalej się uśmiechając.

- Jak to? - prychnęła rozbawiana osiemnastolatka. - przecież musiał, inaczej nie byłoby Cię tutaj.

- Skoro tak musiało być, to pewnie tak jest. - puścił do niej oczko.  - Jestem...współorganizatorem bankietu. - dodał po chwili
Nie powiedziała już nic więcej. Przez chwile analizowała słowa Arona, ale szybko zapomniała o tym, kładąc głowę na jego ramieniu. Rozkoszowała się zapachem jego perfum.
W tej chwili nie myślała o niczym. Ani o swoim chłopaku, zdziwionych gościach, ani o sposobie w jakim się tu znalazł. Nagle piosenka przycichła. Powoli oderwali się od siebie. Aron nachylił się bliżej szatynki. Czuła jego zimny oddech na policzku i dreszcze na plecach.

- Dziękuje za taniec, mała. - powiedział i odsunął się od niej. Jego  arogancja dziwnie ją intrygowała.

Odszedł. Zniknął gdzieś pośród tłumu zostawiając ją samą.
Poczuła dziwne uczucie gdzieś w środku.

" Co to do cholery było?! " - pomyślała. To, co wydarzyło się parę sekund temu zdarzało się tylko w bajkach. Nieznajomy chłopak, który na pierwszy rzut oka i na każdy koleiny wydaje się  ideałem. Taniec, który był tak niezwykły.
A potem tak zwyczajnie odchodzi...
Nie mogła się opanować. Szukała go wzrokiem, chciała żeby wrócił i sama nie wiedziała DLACZEGO tego chciała. Spojrzała na dziewczyny i ich również zdziwione twarze.
Czuła się jakąś inaczej, nieswojo. Szybko wyszła z sali, omijając tańczące pary. Kiedy była w korytarzu zaczęła biec. Wpadła do swojego pokoju, zatrzaskując i zamykając drzwi na klucz.

Stop.

Osunęła się na kolana i upadła na puchaty dywan, który zamortyzował upadek.
Przetarła twarz dłońmi. Nie wiedziała co się z nią dzieje, w głowię ciągle go widziała. Jego pełne usta, ciemne, figlarne oczy, gęste i lśniące włosy.
Coś zakuło ją w serce.
Było jej gorąco. Mocne pukanie do drzwi wyrwało ją z transu. Wzięła parę głębokich wdechów, i drżącymi dłońmi otworzyła drzwi. Do pokoju wpadły zaniepokojona Juliet i Annabeth.

- Paris, co się stało? - spytała Ann, patrząc z zmartwiona na rozhisteryzowaną osiemnastolatkę.
Dziewczyna nie mogła skleić słów, w logiczną całość.

- Ten...on..z którym...tańczyłam...ja

- Ten chłopak? - wtrąciła się Juliet. - właśnie go aresztowano.

________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Witam.
Powiem wam, że dość szybko napisałam ten rozdział i świetnie się przy nim bawiłam :)
Mam nadzieje, że wy również będziecie :)
Ech...nie mogę się już doczekać wakacji. Jadę na kolonie Yeay :)
Jak minął wam ostatni tydzień? Bo u mnie średnio...szkoła byłą na maksa męcząca, znajomi mnie wkurzają, nauczycielki ciągle się o coś czepiają ech...
W końcu pojechałam sobie na zalew, by zaznać chwili spokoju i odpocząć. Leżałam na " prowizorycznej " plaży i co z tego, że jest początek czerwiec, a ja kąpie się w jeziorze, co z tego, że ludzie chodzili, z miną "WTF?" bo jakiś debil opala się w czerwcu? :")
No i, w końcu miałam świty spokój i  nawiedziła mnie wena na napisanie rozdziału :D
Ale brakowała mi pomysłu...
Więc poszła na mecz ( stadion był za rogiem ) i oglądała, i oglądałam, aż w końcu dostałam piłką w łeb :3

....

I oto tak dostałam olśnienia!! xDDDD
No...to była taka krótka historyjka z mojego " pięknego" życia...:")
A wy macie jakieś zabawne coś, co wydarzyło się ostatnio? :)

Ps. Przepraszam za błędy.
























23.05.2015

Dział Trzeci : Z niektórymi ludźmi, można okradać banki.


W Seattle zmrok zawsze zapadał szybciej.
Słońca błyskawicznie zbijało się ponad horyzont, i czym prędzej zanim znikało. Dla wielu ludzi był to sygnał do pozostanie w domu...w bezpiecznym miejscu.
Każda rozsądna matka, która na cel postawiła sobie wychowanie syna na prawego i poważnego człowieka zamykała frontowe drzwi na klucz przed zmierzchem. Dla jego bezpieczeństwa, by nie narobił sobie zbędnych kłopotów. Każdy mądry ojciec, chcąc wychować córkę na elegancką młodą damę osobiście odbierał ją ze szkoły, zamykał drzwi już przed 6 wieczorem, a niekiedy nawet instalował kamery na posesji. Wszystko dla ich bezpieczeństwa, wszystko dla ich przyszłości.
Ale cóż...czasem natura jest silniejsza.

Drzewa zlewały się ze sobą, a wiatr mierzwił  idealnie ułożone włosy Greya kiedy pokonywał swoim srebrnym BMW koleinę kilometry. Chyba nikt na tej planecie nie był tak związany ze swoim autem jak on. Mady - takie nosiła imię. Nie jedna dziewczyna zazdrościła troski i niezwykłej uwagi, którą obdarowywał pan Mikelson codziennie swoją podopieczną. Polerował, woskował i ciągle fundował przepyszne paliwo z najwyższej półki. Nic dziwnego, że Mady nigdy nie marudziła i działała bez zarzutu. Niewiele osób miało zaszczyt ją dotknąć, kiedy nawet spojrzenie było ledwo tolerowane.

- Tylko nie ubrudź   tapicerki, bo włożę Ci pieść do gardła! - zagroził zerkając z niepokojem w tylne lusterko, gdzie Eryk z półuśmieszkiem polerował swoje czarne lakierki. 


- Spokojnie przyjacielu nie ubrudzę twojej dziewczyny, Zresztą...nie wiem co robiłeś z tą dłonią. - dodał mrużąc oczy. Uwagę skupił na palcach Greya, które rytmicznie w takt melodii uderzały o kierownice. 


- Tajemnica.


- Chyba nie chcą jej zgłębiać. 


-  Który lepszy? - wtrącił się nagle Aron przeskakując na przednie siedzenie kierowcy. W prawej dłoni trzymał czarny krawat, a w lewej granatowy. Grey zerknął na niego kontem oka.


- Czarny.


- Granatowy - odparł prawie równocześnie z Mikelsonem Eryk.


- Dzięki...- mruknął zrezygnowany  Walker analizując jeszcze raz dodatki do męskiej garderoby - Mówisz granatowy? - zwrócił się do Snake, inaczej zwanego Skejcz. 


- No pewnie, pasuje Ci do oczów - wyszczerzył zęby trzepocząc rzęsami. 

                                                    QQQQ
Samochód zostawili na końcu jednej z leśnych dróg. Zbyt daleko, by ktoś mógł go dostrzec i dość blisko, by szybko się do niego dostać w czasie ucieczki. 
Wielka willa stojąca w najwyższym punkcie, na wzgórzu przypominały bardziej pałac niż dom. Otoczona drzewami, na których osadzone były miliony pąków kwiatów przypominał miejsce z bajki, złote światło przebijające przez korony dodawało uroku. Wszędzie kręcili się ludzie. Mężczyźni - w idealnie skrojonych garniturach i złotymi mankietami oraz Kobiety - w olśniewających wieczorowych sukniach, które podkreślały wszystkie zalety ich ciał. Pary pojedynczo wchodziły do środka, podając zaproszenie ochroniarzowi przy wejściu. 
Cały ten tłok nie zniechęcił w żadnym stopniu trójkę chłopaków przy murze.  Najstarszy z nich - Eryk, który szczycił się tym, że był o trzy dni starszy od Mikelsona oraz miesiąc od Walkera, i mógł jak mu się wydawało  rozstawiać wszystkich po katach, wychylił ostrożnie głowę ponad mur. 

- I jak? - spytał Aron, który wraz z Grey'em pomógł Skejczowi wdrapać się na zaporę dzieląca ich od wieczoru pełnego przygód. 

- Czysto. - szepnął po  chwili czarnowłosy chłopak. Usiadł okrakiem na murze i wysunął dłoń. Aron szybko ją chwycił i jedną sprawnym ruchem również znalazł się na górze. 

- Proszę uważać na garnitur panowie - przypomniał Grey wskakując na mur za pomocą przyjaciół. Równocześnie zeskoczyli na ziemie. Wielką głupotą byłoby wejść drzwiami frontowymi na oczach wszystkich tu zebranych. Sprawnie i nadzwyczajnie cicho znaleźli się z tyłu domu. Nie wychodząc dalej z cienia znaleźli się przy drzwiach kuchennych. Rozejrzeli się szybko dookoła.
Czysto.
Aron -  cicho i szybko za pomocą zwykłej spinki od mankietu rozbroił zamek. Ostrożnie przekradli się do środka. Ściany korytarza, którym szli były wyłożone ciemnymi panelami, a kilku milimetrowe przerwy miedzy nimi świeciły na biało. Podłoga była  jasna, kremowe kafelki sprawiały, że całe pomieszczenie było niezwykle przytulne. Złote listwy podłogowe komponowały się ze złotymi ramami cennych dzieł sztuki wiszących na ścianie, a srebrne detali takie jak klamka czy żyrandol odbijały światło. 

- Cholera, a mnie nawet nie stać na porządny telefon. - szepnął Eryk. 

W powietrzu unosił się zapach róż. Dookoła były słuchać różne szepty, a w tle grała spokojna muzyka dochodząca z głębi budynku. Przeszli jeszcze parę metrów, a potem schodami w górę, na których minęli jakąś parę. W garniturach, które świetnie leżały na ich wysportowanych ciałach nie różnili się niczym od pozostałych. Z pewnością można ich było uznać, za prawników czy światowej sławy chirurgów, a nie na przedstawicieli miejskiego gangu. Skręcili w prawo i nagle przed ich oczami rozciągała się wielka sala balowa. Na środku stała fontanna, w każdym rogu znajdowała się wielki posąg czekoladowy przedstawiający jakaś dziewczynę. Jak się domyślili - jubilatkę. 
Na końcu sali stała wielka scena, na której grał zespół, do którego tańczyło wiele par na środku pomieszczenia. Lecz największą uwagę przykuł ogromny bufet ze słodyczami. Jedyne coś powstrzymało nastolatków od pochłonięcia jego zawartości był czyjś głos. Odwrócili się w prawo. Przed wielkimi szklanymi drzwiami stał mężczyzna po czterdziestce. Różnił się od innych. 
Miał na sobie czarną marynarkę, z złotymi zapinkami. Nosił czarne lakierki i trochę za krótkie spodnie przez co widać mu było skarpetki, lecz... Aronowi wydawało się, że to do niego  pasuje.

- Dziękuje za przybycie. Zawsze wiedziałem, że mogę na was liczyć. - jego głos był delikatny i spokojny. Wzniosły się głośne brawa. Mężczyzna podniósł dłoń. 

- Moja córka Paris obchodzi dziś osiemnaste urodziny. Jest to bardzo ważny moment zarówno dla niej jak dla całej naszej rodzinny. Jeszcze raz bardzo dziękuje. - zakończył z uśmiechem po czym kiwnął głową i odsunął się trochę w bok. Szklane drzwi rozwarły się, a do pomieszczenia weszła dziewczyna w przepięknej sukience. 
________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Dzień dobry.
Jak tam?
Czy tylko u mnie w szkole jest tak, że w Maju jest najwięcej sprawdzianów? .-.
Nie mam nawet czasu do pisania, a naszła mnie wena :"))
Mam OGROMNĄ ochotę poczytać wasze blogi, ale też niema kiedy i bardzo was za to przepraszam. Jakąś to nadrobię, obiecuje :)
Jak rozdział? Podoba się? Pisałam go chyba z cztery razy, ale zawsze coś mi nie pasowało i usuwałam .-.
Ok. Dziękuje za wszystkie komentarze :)
I KONIEC Z LIMITEM! - zrozumiałam, że niewolno mi  nikogo zmuszać do komentowania.
Przepraszam za błędy.
Pozdrawiam.
Autor.









1.05.2015

Dział Drugi : Paranormalna egzystencja.




Seattle.
Miasto, które nie śpi.
Tutaj ludzie nie znają spokoju, a sumienie to wstyd. Każdy myśli o sobie. Nie oszukujesz, nie kradniesz? To tutaj  nie przeżyjesz... Przeciskając się na ulicach pomiędzy ludźmi, którzy pochłonięci własnymi sprawami oraz zapatrzeni w siebie samych nie są zdolni powiedzieć tak prostego słowa jak "przepraszam". Tutaj musisz  sobie radzić, bronić swojego zdania by nie być jak faja.  Musisz żyć i liczyć wyłącznie na siebie - tylko to cię uratuje.

Eryk Snake.

Chłopak, który powtarzał sobie tą regułkę przy każdej okazji. W drodze do szkoły, wstając rano i kładąc się wieczorem spać. Można powiedzieć, że była to jego codzienna modlitwa. Szedł teraz z głową przykrytą granatowym kapturem i z wzrokiem wbitym w swoje czarne glany.
Niebo było zachmurzone, przez co wszystko dookoła pogrążyło się w nieznanym smutku. Czuł się dziwnie samotny mimo, że otaczali go dookoła ludzie.
Idąc prosto przed siebie i nie do końca wiedząc nawet gdzie, rozmyślał czy dobrze postąpił wychodząc z domu z głośnym trzaśnięciem  drzwi. Wkurzył go, to fakt. Nie pierwszy raz kłócił się z ojczymem. Mieli całkowicie inny światopogląd i to ich dzieliło. Czasem Erykowi wydawało się, że czterdziestolatka to boli, lecz co chłopak miał zrobić? Nieraz myślał nad tym jakby to było być dla partnera matki jak syn. Nie ukrywał, chciał tego. Swego biologicznego ojca nie znał więc przykładem i wzorem męskości  był dla niego ojciec zastępczy. Nie przyznawał się, że skrycie chciał być jak on i starał się do tego dążyć. Brakowało utrwalania więzi przy naprawię samochodu, grania w piłkę za czasów dzieciństwa czy cennych wskazówek  dotyczących prowadzenia.
Nie to co jego siostra, która były księżniczką dla rodziców.
Delikatne wibrowanie w prawej kieszeni spodni przywróciło go do rzeczywistości. Stanął i wyciągnął komórkę. Na ekranie wyświetliło się zdjęcie jego dziewczyny.

- Tak skarbie? - chrząknął poprawiając kołnierz kiedy zimny wiatr zawiał z podwójną siłą.

- Gdzie jesteś? - odpowiedziała chłodnym tonem. Ich związek był dość specyficzny, lecz niezwykle udany. Wydawałoby się, że Eryk jest szaleńczo zakochany, a jego dziewczyna Rilla spotyka się z nim wyłącznie z przymusu. Była to nieprawda. W gruncie rzeczy ciężko byłoby znaleźć drugą parę tak kochających i wiernych sobie ludzi. Niebieskooki rozejrzał się dookoła w nadzieje, że znajdzie jakiś znak informujący go o jego położeniu, lecz nic takiego nie znalazł.

- Dokładnie nie wiem. Gdzieś chyba w okolicach przedmieścia, coś się stało? - spytał.

- Jesteś mi potrzebny w studiu. - odpowiedziała miękko.

- Zaraz będę. - oznajmił. Rozłączył się, a telefon schował do kieszeni spodni. Odwrócił się do tyłu z nadzieją, że może znajdzie gdzieś tabliczkę z nazwą ulicy.

                                                          QQQQ

Zielony korytarz szkolny był niezwykle ciekawym miejscem. Szczególnie kiedy czekasz ponad godzina by w końcu łaskawy dyrektor wezwał cię do swego gabinetu. Lecz niestety po tej nieszczęsnej godzinie siedzenia na niewygodnym, drewnianym krzesełku, które w dodatku okazało się za małe można się zdenerwować. Ale nie on.

Nie Gregory Mikelson.

Chłopak leżał wygodnie na środku korytarza, z dłoni założonymi za głowę. Dochodził właśnie do liczby siedemset dwadzieścia dwa kiedy usłyszał swe nazwisko. Podniósł się szybko z podłogi i mocnym szarpnięciem otworzył drzwi do gabinetu dyrektora. Starszy człowiek, z kilkoma czarnymi jak smoła włosami, które były pozostałością po gęstej czuprynie siedział za wielkim, mahoniowym biurkiem. Gregory zamknął drzwi za sobą i ulokował się wygodnie na skórzanej kanapie stojącej w koncie pokoju nie czekając na pozwolenie. Miał szczęście, że mężczyzna był bardzo spokojnym i wyrozumiałym człowiekiem, który samodzielnie wychował czwórkę synów.
Nie patrząc na przybysza dalej przeglądał papiery leżące na stoliku. Co parę sekund odrywał wzrok od kartek by zapisać coś szybko w dzienniku i mruknąć z zdziwieniem słowa takie jak: "ciekawe","niebywałe" czy też "nadzwyczajne".
Osiemnastolatek zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Panował tu brąz. Brązowe meble, biurko, podłoga, futryna okna oraz kanapa. Beżowe ściany stanowiły zgrany duet z śnieżnobiałymi storami i drobnymi dodatkami w formie figurki, doniczki czy coś w tym stylu.
Po kilkunastu minutach dyrektor oparł się wygodnie o oparcie  fotela i spojrzał na Mikelsona. Minęła krótka chwila po czym mężczyzna westchnął ciężko wstając.

- Więc co znowu zrobiłeś Gregory? - spytał grzebiąc w gablotce z jakimiś teczkami. Osiemnastolatek przewrócił szarymi oczami na dźwięk swego pełnego imienia. Zdecydowanie wolał kiedy zwracało się do niego Grey, lecz potrafił wybaczyć to dyrektorowi gdyż...cóż po prostu lubił tego gościa.

- Szczerze to nie wiem. Znowu się czepiają - wzruszył ramionami. Czterdziestolatek mruknął rozbawiony i ponownie zasiadł w swoim skórzanym fotelu kładąc jakąś niebieską teczkę na biurko.

- Profesor Clarson powiedziała, że zacząłeś ją delikatnie mówiąc...krytykować.

- Czy wypowiadanie swego zdania na temat czyjegoś stylu ubieranie jest krytykowaniem? - zmarszczył czoło szarooki.

- Krytykowanie kogoś jest nieprzyzwoite. - odpowiedział uparcie dyrektor.

- Czy mówienie prawdy jest czymś złym? Proszę spojrzeć na to z innej strony, w pewnym sensie jej pomogłem. Gdyby zmieniła swoją garderobę może niebyła by już więcej głównym tematem kpin w tej szkole. Nie sądzi pan?

- Po pierwsze. To bardzo niekulturalnie i bezczelne mówić o kimś za jego plecami. Po drugie mogłeś powiedzieć jej to na osobności.

- Wtedy by mnie nie posłuchała...- westchnął Grey, który miał wrażenie, że zdanie które przed sekundą wypowiedział jest bez sensu.

- Skąd wiesz? Nie spróbowałeś! Następnym razem proszę powstrzymaj się od komentarzy, które mogłyby kogoś urazić i staraj się szanować inne gusta. A teraz idź przeproś panią profesor i możemy zapomnieć o całej sprawie.

- Dobrze, ale proszę pamiętać, że cierpię za prawde. - przypomniał osiemnastolatek wstając. Poprawił rękawy swojej białej, perfekcyjnie wyprasowanej koszuli i otworzył drzwi. Kiedy miał już wychodzić usłyszał jeszcze ostatnie zdanie mężczyzny :

- Pamiętaj, że wiele  osób trafiało do wiezienia za mówienie prawdy.

                                                              QQQQ

Budzik, który zadzwonił o godzinę za wcześnie został brutalnie zepchnięty na podłogę.
Dokładnie, o godzinę za wcześnie...
Ofiara zamilkła, a jej  części porozrzucały się po całym pokoju. Morderca wstał lekko grając na zwłokę. Podszedł do ciemnego fotela stojącego w przeciwnym koncie pokoju. Zgarnął z niego pierwszą lepszą koszule i założył na swoją nagą klatkę piersiową. Przeczesał rozmierzwione włosy koloru miedzianego i poszukał jakiś spodni. W końcu założył czarne dżinsy. Rozejrzał się po swoim pokoju. Był mały, doprawdy najmniejszy w całym domu ale jego. I szczerze mówiąc uwielbiał go. Skierował się do drewnianych drzwi przechodząc  niewzruszony obok swojej potencjalnej ofiary, które nawet nie drgnęła. Chwycił za klamkę i nagle do jego uszów dobiegły śmiechy i głosy. Wiele głosów.  Wzruszył ramionami obojętny na to czy ktoś zobaczy go z rozpięta koszulką czy też nie.
Zeszedł po drewnianych schodach prosto do holu. Musiał naprawdę się powstrzymać od odwrócenia się w tył i powrotu do swojej siedziby.

- Aron! - zawołała uśmiechnięta szatynka rzucając się bratu na szyje. Chłopak odwzajemnił ten miły i dość niespodziewany gest ze strony siostry.

- Cześć Katy - odpowiedział lekko ochrypłym głosem.  Dwudziestopięciolatka wypuściła o wiele wyższego brata z objęć i złożyła dwa pocałunki na obydwóch jego policzkach. Już wiedział, że coś musiało się stać. Dziewczyna wybiegła z holu prosto do kuchni, a zdziwiony brat powoli poszedł za nią. W kuchni była obecna reszta rodzinny. Ojciec, który śmiał się z czegoś razem z Jerrym starszym bratem Arona, mama, Holly oraz narzeczona Jer'ego Miranda przygotowywały stół do śniadania oraz Bert - mąż Katy, którego...łagodnie mówiąc Arondeusz nie darzył sympatiom. Dlaczego? Był policjantem...
Chłopak podszedł do lodówki i wyciągnął z niej karton mleka.  Przechylił pudełko i nalał białej cieczy do ust.

- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie pił z kartonu? - szepnęła blondynka drobnej postury podchodząc do lodówki.

- Już i tak się skończyło. - odpowiedział i wyrzucił karton prosto do kosza.

- Synu proszę zachowuj się...

- Ale co ja takiego robię? - rozłożył ręce w geście "czego ode mnie chcesz".

- Uwaga kochani. Prosimy o uwagę! - dyskusje przerwała szatynka, która stanęła z swoim mężem na środku kuchni. Nagle wszystkie rozmowy ucichły, a cała uwaga skupiła się na małżeństwie.

- Chcemy coś ogłosić...- oznajmiła rozpromieniała Katy. - Ty powiedz - zwróciła się do męża.

- Nie ty powiedz...- zaśmiał się Bert.

- Ty..- zaczęli się przekomarzać na co Aron przewrócił oczami zażenowany całą sytuacją. Dostał w zamian kuksańca w ramie od matki.

- Ale...- pytanie dziewięcioletniej Holly zostało przerwane przez Mirandę, która przyłożyła palec do jej maleńkich usteczek. Wszyscy w napięciu czekali na to co powie Katy i jej mąż. Wszyscy z wyjątkiem Arona, która posyłał mordercze spojrzenie narzeczonej swego brata. Holly jako młodsza siostra Walkera była jego oczkiem w głowię. Uważał, że rodzice poświęcają jej za mało czasu i to niesprawiedliwe. Dlatego czuł się zobowiązany do opieki nad nią.

- Spodziewamy się dziecka. - powiedziała w końcu Katy. Mama i Miranda zapiszczały uradowane i zaczęły ściskać brunetkę, co było dla Arona głupotą

" Nie ściskajcie jej tak! Przecież jest w ciąży cholera jasna!" - pomyślał.

Ojciec i Jerry również kipieli entuzjazmem i składali najserdeczniejsze życzenia Bertowi . Tylko Arondeusz oraz Holly stali jak stali. On - stał oparty o blat kuchenny i analizując myśl, że będzie wujkiem. Ona - stojąca obok stołu i kompletnie zdezorientowana.
Po pewnym czasie chrząknął cicho i podszedł do brunetki oraz jej męża. Wypadało pogratulować, mimo że było mu to szczerze obojętne.

- Wszystkiego dobrego Katy. - uściskał siostrę i musnął wargami delikatnie jej śnieżnobiały policzek. Teraz przeszła najgorsza chwila w jego życiu. Odwrócił się w stronę jej męża.
Nie wiedział, że był w stanie to powiedzieć aż do teraz, ale cóż...czasem trzeba się upokorzyć.

- Gratuluje. - ale nie podał mu dłoni.
________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Witajcie :))
Nie powiem, jestem trochę zawiedziona komentarzami...

Rozdział długi prawda?
Nie planowałam, że taki będzie ale...tak wyszło :3
Ważne, że ciekawi nie? Bo...mam nadzieje, że jest ciekawy :"))
Miłego majowego weekendu :)
Przepraszam za błędy :)

Ps. Spróbujcie nabić chociaż te 5 komentarzy. Serio...to jest taka motywacja,  a tak to nawet nie chce się pisać .-.

5 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ










18.04.2015

Dział Pierwszy : Życie jest mistrzem paradoksu.


Promienie słońca okalały pokój bladym światłem.
Chłodna atmosfera i ciche buczenie wiatraka ustawionego w koncie pokoju, dodawało chłodu temu miejscu. Kurz unoszący się w powietrzu osadzał się na meblach, by zaraz ponownie z nich zlecieć.
Całe otoczenie wydawało się dziwnie monotonne, co było niezwykle bolesne i dotkliwe dla młodego chłopaka siedzącego przy stoliku.

Arondeusz Walker.

Postrach na przedmieściach Seattle. Człowiek, którego imię nie  wypowiada się na marne.
Chłopak z kartoteką, spisywany już parę razy.
Organizator lokalnych bójek.
Siedział  właśnie przy drewnianym, ciemnym biurku uderzając rytmicznie opuszkami palców w blat.  Lekko pochylony do przody ze wzrokiem skupionym w metalowych drzwiach, które znajdowały się centralnie przednim myślał co znowu (nie)zrobił.
Nagle, za ściany rozbrzmiał głuchy dźwięk jakby coś właśnie upadło na ziemie. Ciche przekleństwo rozbawiła odrobinę siedemnastolatka, lecz nie dał tego po sobie poznać.
Srebrna, ogromna klamka poruszyła się odrobinę. Za uchylonych lekko drzwi, ostrożnie wyjrzała kępa brązowych włosów, poprzetykanych gdzieniegdzie srebrnymi nitkami.
Jakby wzrok młodego Walkera mógł zabijać, to koleś byłby już trupem.
Mężczyzna, na oko po czterdziestce, ubrany w białą koszule i czarne spodnie chrząknął cicho  i wślizgnął się do środka, co nie było trudne biorąc pod uwagę jego mizerną posturę. W prawej dłoni trzymał czarna aktówkę,  a w lewej drewnianą pałkę.
Pewnie uważał, że doda mu ona groźniejszej podstawy, a zatrzymany nabierze więcej pokory.
W rzeczywistości chłopaka szczerze rozbawił obraz  podkomisarza.
Odsunął krzesło i ulokował się na nim wygodnie. Wyjmując papiery z torby dokładnie czuł wzrok przedstawiciela płci męskiej, który obserwował każdy jego ruch. Przedstawiciela, tylko w młodszym wydaniu.
Z pokolenia dla wielu nazywanych " pokoleniem nic ".

- A więc...- zaczął powoli przeglądając akta trzymane  w dłoni. - Arondeusz Walker, lat siedemnaście, chodzący do szkoły Acort Community High School ?  - podniósł wzrok nad czarnych okularów na twarz Walkera. Chłopak wyprostował się znudzony tym samym pytaniem, które padało przy każdych "odwiedzinach" na komisariacie. Czyli bardzo często. Podkomisarz uznał to za tak i zaczął czytać dalej.

-  Rodzice Ann i Skate Walker. Trójka rodzeństwa...- oparł podbródek na pieści, a łokieć na stoliku. - Zatrzymany w ostatnich dwóch latach...14 razy. - pokręcił zdumiony głową z kwaśnym wyrazem twarzy.

- Powie mi pan w końcu po co tu jestem? - warknął czarnooki, który miał już dość dowiadywania się rzeczy, które znał jak nikt inny. Za chwili zgonił się w myślach za użycie słowa " pan ".
Cholerne wychowanie...

- Zostałeś zatrzymany pod zarzutem powodowanie bójek na dzielnicy Street Koster 76a. - odpowiedział.

- Co!? - zdziwił się  chłopak na co mężczyzna zacisnął mocnej dłoń na drewnianym kiju. - Niby kiedy?!

- 12 czerwca 2015 roku - orzekł zerkając na biały skrawek papieru leżący przednim.

- Nie byłem tam...moi rodzice mogą to potwierdzić. - zapewnił starając się zachować spokój. Z natury był bardzo opanowany, lecz nie znosił fałszywych oskarżeń.

- Posłuchaj mnie chłopcze. Jest tu napisane czarno na białym twoje nazwisko. Dowody są jednoznaczne. Nie wiem jak do tej pory ominąłeś poprawczak, ale jeszcze jedno przewinienie, a wylądujesz tam na bardzo długo. - zakończył wstając. - możesz iść.

Aron podniósł się gwałtownie z krzesła zabierając ze sobą ulubioną skórzaną kurtkę.
- Jeszcze zobaczymy...- warknął wychodząc z budynku.

Stanął przed progiem domu i podrapał się w kark "Co im powiedzieć? A może już sama się dowiedzieli?". Nacisnął klamkę i pociągnął ją powoli w swoją stronę. Przekroczył powoli próg domu, w którym panowała ciemność.
"Może już śpią"
W ciemność ściągnął czarną kurtkę  i powiesił na wieszaku. W mroku widział tylko niewyraźne kształty mebli, które praktycznie niczym się od siebie nie różniły. Zdjął wysokie, również czarne trampki za kostki i cichą pomaszerował na górę do swojej świątyni.
Nie chciał obudzić mamy. I tak już brała leki na uspokojenie z jego winy. Zawsze kiedy widział, że płaczę, parzy ziółka uspokajające, albo wychodzi na długie i samotne spacery to z jego powodu. Myślała wtedy o nim. Zawsze odczuwał wtedy kujący ból gdzieś w środku...wyrzuty sumienia.
Ciesząc się w duchu, że niepostrzeżenie dostał się do swego pokoju od razu rzucił się na łóżko.
Westchnął zirytowany niesłusznym oskarżeniem.
Nie było go tam.
Cały wieczór opiekował się swoja młodszą siostra, lecz przecież im tego nie powie.  Jakby to wyglądało?
Cóż...przyzwyczaił się, zresztą nie tylko pech był jego problemem.
Coraz częściej zastanawiał się nad swoją przyszłością. Gdzie pójdzie dalej do szkoły, i czy w ogóle chce się dalej uczyć, czy nie wyląduje w poprawczaku i co wtedy poczną jego rodzice?...W takich momentach nasuwało się pytanie, czy poniósł już spektakularną przegraną.
Przecież co to za człowiek bez wykształcenia?

Nikt! Jest nikim...

Nie znosił tej ludzkiej narracyjności. Nie masz matury to sobie nie poradzisz? A kto tak powiedział?
Niejeden jest lepszym człowiekiem i pracownikiem, chociaż nie skończył nawet szkoły średniej.
Z rozmyśleń wybił go telefon. Oparł się z cichym pomrukiem niezadowolenia na przedramionach i wyjął komórkę.
To był jego dobry przyjaciel Grey.

- Hallo - powiedział przecierając oczy dłonią.

- Cześć stary. Słyszałem, że cie zatrzymali...- rzekł.

- Daj spokój...- pokręcił z niedowierzanie głową.

- Udupili cie?

- Tylko pogrozili...dużo mnie to obchodzi. - prychnął z kpiącym uśmieszkiem na ustach. - dzwonisz tylko po to?

- Też, ale mam jeszcze jedną propozycje...- odpowiedział, a Arondeusz wyobraził sobie przyjaciela z łobuzerskim uśmiechem.

- Gadaj. - zażądał szczerze zainteresowany.

- Bal, urodziny jakiejś paniusi z tego bogatego domu, który jest na wzgórzu za miastem. Mam zaproszenia..

- Zaproszenia? Zrobione własnoręcznie?

- Zgadłeś. Więc, co ty na to?

Chłopak zastanowił się chwile. Przed oczami przelatywały obrazki z komendy, a w głowie rozbrzmiewały słowa policjanta.
Walker uśmiechnął się krzywo.

- O której?

________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Pierwsza notka po dość długim okresie czasowym :)
Wydaje mi się, że komentarz końcowy jest zbędny, więc...
Dziękuję za komentarze pod prologiem :)))
Są błędy? Przepraszam .-.
Miłego dnia.

5 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ




9.04.2015

Prolog


To miejsce...
Dzielnica, na której mieszkam. Wychowany od szczeniaka pomiędzy szarymi blokami, wpatrzony w krajobraz miasta...
Tutaj dorastałem. W bólu i niewoli. Młody chłopak, zagubiony w tym pędzie, próbujący znaleźć sobie miejsce. Czy znalazłem? Cóż...uczyłem się na błędach.
Ucząc się życia, ucząc się zasad...
Rap mnie wychowywał, mówił jak postępować i czego nie robić.
Te ulice, niebezpieczne terany...jesteś tu obcy? Lepiej wiej, jeśli nie chcesz mocnych wrażeń. 
Szybko cię dopadną, zrobią z tobą porządek i pokarzą kto tu rządzi.
A ty nawet nie będziesz wiedzieć za co...
Tu musisz walczyć o swoje, by nie zmieszali cię z błotem. 
Ciągle kombinować, mieć oczy szeroko otwarte. 
Ta dzielnica...niebezpieczna, ale przez wielu tak kochana.

My...zawsze razem. 
Co by się nie działo. 
Mocna banda, co pierdoli mundurowych.
Szacunek i lojalność. Znasz te pojęcia?
Nie? Wróże Ci marny koniec...

Lecz pamiętaj łebek, to jest tylko ostrzeżenie...

________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Cześć : )
Siedziałam długo nad tym dość krótkim tekstem.
Chciałam by wydawał się "groźny" i przyprawiał o dreszcze na plecach.
Udało mi się? c:
Coś mi w nim nie pasuje...tylko jeszcze nie wiem co .-.
Dobra, mało istotne.
Miłego dnia c:
 ‪#‎InnocentMichaelJackson‬ 

5 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ.
 " Dla was to tylko chwilka, a dla mnie wielka radość"